Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

było dopiéro przeczucie, domysł, że Jan jéj nie kocha; tu była pewność, że kocha inną. Na taką boleść ojciec nie mógł jéj dać pociechy. To téż nie szukała go, ale poszła prosto do swego pokoju i, nie zapalając świecy, rzuciła się na sofę. Nawet płakać nie mogła; ten ogień wewnętrzny, co palił jéj nadzieje, jéj marzenia, wysuszył łzy. Chwyciła w dłonie, jak w obręcz, rozpaloną głowę i przytuliła się do ściany.
Tak zastał ją ojciec, który w téj chwili wszedł do alkierza. Dojrzał w zmroku córkę siedzącą; ani widział, ani się domyślał, co cierpi w téj chwili.
— Czy śpisz? — spytał.
— Nie — odrzekła sucho.
— Dlaczegoż nie świecisz?
— Wolę tak. Oczy mnie trochę bolą, palą.
Usiłowała utrzymać obojętny ton głosu, by ojciec z drżenia jego nie domyślił się niczego. Bała się pytań. Wielkie boleści lubią ciemność i milczenie.
Ojciec, założywszy w tył ręce, przechadzał się czas jakiś po pokoju. Potém znowu rozpoczął rozmowę, nie przestając chodzić:
— Byłaś podobno z Leszczycami na cmentarzu.
— Tak.
— Kto to był z nimi, ów staruszek, siwy, bez zarostu, trochę pochylony?
— To był sam pan Leszczyc.
Żyd zatrzymał się w miejscu.