kającą; nie był zabobonny, a jednak to krakanie niepokoiło go. Chciał coś odpowiedziéć aptekarzowi, gdy na szczęście pocztmistrz uchylił okienko i rozpoczął wydawanie listów i gazet.
Leszczyc żywo poszedł do okienka, do którego nie bez trudu dostał się z powodu natłoku i, ukłoniwszy się pocztmistrzowi, spytał, czy niéma do niego listu.
— Niéma.
— Niech pan pocztmistrz będzie łaskaw jeszcze raz zobaczyć, bo w tych dniach miał nadejść list od syna z Wiednia.
Pocztmistrz nie bardzo chętnie i trochę nadąsany zabrał się do przeglądania listów; stary Leszczyc także z odległości wytrzeszczał oczy, nie dowierzając wzrokowi pocztmistrza, i baczne spojrzenie rzucał na każdy list.
— Ależ niéma — rzekł pocztmistrz i rzucił paczkę na stół.
Leszczyc nie mógł już wątpić, że listu niéma; odsunął się od okienka z twarzą zafrasowaną, i zdawał się jeszcze więcéj pochylonym, zgarbionym. Zeszedł chwiejnym krokiem ze schodków, zapomniawszy nawet pożegnać się z siedzącymi na ganku, którzy wcale nie zauważyli jego odejścia, zajęci żywo świeżo nadesłanemi gazetami, i poszedł w miasto.
Niepokoiło go to, że syn nie pisze. Od kilku dni już spodziewał się listu od niego, w którym miał do-
Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.