Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

nieść, kiedy przyjedzie. Milczenie naprowadziło starego na różne domysły: czy syn nie chory, czy mu się jakie nieszczęście nie przydarzyło. Więcéj jeszcze niespokojną była matka, trapiły ją różne złe sny. To téż Leszczyc, wracając do domu, myślał nad tém, co powiedziéć swojéj kobiecinie dla uspokojenia jéj obawy; rad-by ją był pocieszyć, choć sam pociechy potrzebował.
— Cóż to, panie Leszczyc, dzisiaj nie będzie tabaczki? — spytał go trafikant, a zarazem kupiec korzenny, u którego Leszczyc zaopatrywał się co parę dni w „mieszaną”.
Słowa te oprzytomniły zamyślonego; przypomniał sobie, że tabakierka jego już od rana pusta i wstąpił do sklepu. Kupiec, po naważeniu tabaki, chciał go jeszcze zatrzymać na kufeleczek piwa, ale stary wymówił się tém, że mu śpieszno do domu.
— Moja jéjmość tam czeka — rzekł na usprawiedliwienie odmowy.
— Pewnieście się już godzinę państwo nie widzieli ze sobą? — spytał kupiec z uśmiechem.
Leszczyc odśmiechnął mu się i zażył tabaki.
— Bodaj to takie stadło! Moja żona zawsze mi pana za przykład stawia i powiada, że nie pragnie niczego więcéj, tylko doczekać, żebyśmy za lat kilkadziesiąt takie mieli pożycie, jak pan ze swoją żoną. Ta to podobno już po srebrném weselu?
— Tak, trzy lata minęło.