sobie, idąc na górę i drżącą ręką brał za klamkę. Był przygotowany nawet na kłamstwo, byle pocieszyć smutną.
Ale ku wielkiemu zdziwieniu nie zastał żony smutnéj, owszem, była czegoś ożywiona, roztargniona. Żywo podeszła ku wchodzącemu i spytała go:
— A cóż, list jest?
— Listu niéma — zaczął bąkać stary, skrobiąc się po głowie.
— Niéma?
— Nie, jest karta korespondencyjna — dodał żywo.
— I cóż pisze? pokaż.
— Pisze, pisze — mówił, macając się po kieszeniach, niby szukając kartki — pisze, że tego... że przyjeżdża w tym tygodniu... gdzież u licha podziałem tę kartkę. No, nic więcéj tam nie było, tylko nas pozdrawia, jak zwykle.
Nie mógł dokończyć; spojrzenie żony, badawcze i nieco żartobliwe, zmieszało go. Nie wiedział, jak sobie tłómaczyć tę jéj wesołość.
— Ej, bo może mię tylko zwodzisz — odezwała się, nie spuszczając z niego swoich czarnych, przenikliwych oczu.
— Ale cóż znowu miał-bym zwodzić? Ciekawym, dlaczego miał-bym zwodzić?
— Jak mię kochasz?
Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.