tém zapalił świecę i, idąc po pod ścianę pieczary, szukał swoich rzeczy.
Nuchem prędko skoczył za nim, chwycił go za ramię i odciągnął na środek.
— Nie chodź tam ze światłem, bo może być wypadek. Wszak ci mówiłem, ostrożnie, bo tu gdzieś proch leży w jakiémś zagłębieniu ściany i dużo go podobno po ziemi rozsypano. Jedna iskra i po nas.
— Zkąd-by się tu proch wziął?
— A ja ci powiadam, że jest. Zadałem sobie raz tę pracę i obmacałem wszystkie zagłębienia téj pieczary; w jednéj rzeczywiście namacałem baryłkę.
— Z prochem?
— Tak. A ten, co mi wskazał tę pieczarę, mówił, że tu wszędzie dużo prochu, bo jakiś z ich bandy raz rozbił całą jednę baryłkę, rozsypał po jaskini i chciał gwałtem wszystkich w powietrze wysadzić.
— Przez zemstę?
— Nie, podobno zwaryował. Musieli go zatłuc, bo był-by z pewnością to zrobił.
— To w taki sposób tu niebardzo bezpiecznie — mówił żyd stary, oglądając się z trwogą — może-by lepiéj wymieść ten proch?
— Będziesz ze wszystkich szpar wymiatał? To niepodobna. Zresztą poco? Przecież my tu wiekować nie będziemy. Skoro Małkę puszczą, opuścimy całkiem te miejsca, Galicyą, bo tu nie mamy już co robić. Ty wydobędziesz swoje pieniądze i pojedziemy
Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/244
Ta strona została uwierzytelniona.