Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/257

Ta strona została uwierzytelniona.

Mimo to, rodzina Nadermanów, która wyjątkowo składała się z pięciu osób, bawiła tu już blizko trzy tygodnie i zamyślała bawić dłużéj jeszcze, bo tak spodobało się ukochanéj jedynaczce.
I ona także się nudziła, więcéj jeszcze może, niż inni; grymasiła, wydziwiała, a ofiarą jéj złego humoru bywał najczęściéj nieszczęśliwy Adolf. Łajała go, maltretowała, traktowała nieraz gorzéj, niż służącego, i nieborak znosił to wszystko, w nadziei, że nadejdzie przecież jakaś lepsza chwila, w któréj będzie miał sposobność oświadczyć się i zaręczynowym pierścionkiem okuć paluszek Julii. Liczył wiele na owego walca, do którego został zaangażowany przez nią, ale balu niepodobna było złożyć, bo piérwszy, nieudany, odjął odwagę najchętniejszym, gdy im przyszło zapłacić koszta urządzenia. Drugi raz nikt nie chciał się narażać na podobne wydatki.
A tu tymczasem zły humor Julii codzień stawał się gorszym. Rodzice proponowali jéj, aby wyjechać do innych zdrojowisk, gdzie podobno wcale dobrze się bawiono, ale Julia ciągle im odpowiadała: „później, późniéj tam pojedziemy”.
Adolf i aptekarz domyślali się powodów téj zwłoki, i nieraz przy grze w szachy, kiedy Julia na przedstawienia Adolfa, że tu niéma po co siedziéć, bo coraz będzie nudniéj, odpowiadała z uporem: „to jedź pan sobie, dokąd się panu podoba, a ja tu zostanę, bo mam w tém swój powód” — zamieniali z sobą