tych oznak miłości dla Julii, z jakiemi afiszował się przed ludźmi. Ale kto-by mu się był baczniéj przypatrzył, mógł-by był łatwo dostrzedz, że w téj nie naturalnéj wesołości był chorobliwy stan jego duszy: wesołość jego była szaleństwem, a miłość dla Julii rodzajem upajającéj trucizny, w któréj szukał zapomnienia cierpień, co nurtowały jego serce. Zapomnienie było chwilowe tylko, bo kiedy był sam, ponury smutek rozsiadał się na jego twarzy i rozpaczna walka toczyła się w jego piersiach. Czuł to dobrze, że nie powinien tu się znajdować przy Julii, bo tém bezcześcił boleść swoję po stracie Amelii. Ona sama wprawdzie przestała już istniéć dla niego, hańba ojca rzuciła przepaść nieprzebytą między nimi; ale to uczucie, jakie wzbudziła w jego sercu, żyło jeszcze, przypominało mu się wspomnieniem na każdym kroku. Nawet wśród śmiechu, wśród zabawy, smutna twarz żydówki stawała mu na oczach, jak wyrzut sumienia. Śmiech zdawał mu się zbrodnią, uwłaczał nim pamięci umarłéj miłości, po któréj żałobę smutku nosić mu należało. Cóż, kiedy nie miał siły cierpiéć, potrzebował rozerwać się, odurzyć czémś; a kiedy na chwilę wracał do przytomności, z obrzydzeniem myślał o tém, co robi, czuł wstręt, pogardę dla samego siebie i, aby nie myśléć o tém, uciekał do Julii i znowu odurzał się, szalał. W takiém rozpaczliwém położeniu pojedynek był dla niego jedyném lekarstwem. Umrzéć, to był może naj-
Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/267
Ta strona została uwierzytelniona.