— Chciałem się dowiedziéć, ile w tém wszystkiém było prawdy.
— Toś pan przedsiębierczy człowiek, że na podstawie bezimiennego listu, który mógł napisać kto bądź dla zmistyfikowania, zrobiłeś taką drogę. Ja, przyznam się, rzucił-bym był list w kąt i nie przywiązywał do niego żadnéj wagi.
— Toż chodziło, panowie, o to, że ten człowiek żył z nami, że przebywał w towarzystwie osób, których honor jest mi drogi.
— Czyli, że byłeś pan zazdrosny — zauważył jeden z obecnych żartobliwie.
— Ja zazdrosny o niego? Przyznam się panom, że nie było-by o kogo. Musiał-bym bardzo źle trzymać o sobie, aby być o takiego człowieka zazdrosnym; ale szło mi o to, aby przekonać się, czy ten człowiek wart być w gronie osób, dla których żywię głęboki szacunek i przyjaźń.
Kilku zaczęło pochrząkiwać znacząco, jakby nie dowierzali temu tłómaczeniu. Adolf, nie zdekoncertowany tém, mówił daléj w ferworze:
— Otóż pojechałem, zasiągnąłem bliższych wyjaśnień w sądzie karnym lwowskim, i oto macie, panowie, szczegółowy wyciąg z akt.
Tu podał arkusz, który szedł z rąk do rąk.
— Dla lepszego uwierzytelnienia kazałem poświadczyć ten dokument urzędownie, jako zgodny jest z oryginałem.
Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/286
Ta strona została uwierzytelniona.