cyniczną determinacyą, która mię zimnym dreszczem przejęła.
— Bój się Boga, co ty mówisz! — zawołałem z przestrachem. — Wszak wziąłeś za żoną...
— Trochę gałganków jedwabnych, trochę fałszywych biżuteryi, zresztą nic, nic. Oszukano mię nikczemnie.
— A ten majątek ojca.
— Nie jest jego, należy do dzieci z drugiéj żony. Zatajono przede mną, aby mnie złapać — mówił to w gorączkowém wzburzeniu, chodząc żywo po pokoju.
— I niéma ratunku? — wyjąknąłem na-pół nieprzytomny.
— Żadnego! Jestem zrujnowany do szczętu, straciłem wszystko. Te meble, które tu widzisz, już nie moje; żydzi położyli na nich areszt i lada dzień je zabiorą. Służba za kilka dni odejdzie, bo nie mam jéj czém płacić, i te wspaniałe salony trzeba będzie zamienić na nędzne poddasze, a i tam jeszcze nie dadzą mi spokoju, bo jestem po uszy zaszargany w długach.
— I cóż poczniesz? — spytałem, tknięty litością nad jego położeniem. W téj chwili zapomniałem całkiem o sobie.
— Albo ja wiem? — rzekł rozpaczliwie, zatrzymując się tuż przede mną. — Chyba w łeb sobie wypalić. To jedno, co mi pozostaje.
Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/315
Ta strona została uwierzytelniona.