w myślach, runął mu na głowę. Nietrudno mu było domyślić się, dlaczego zerwano z nim układy. Powód był ten sam, który i jego ojca pozbawił utrzymania. Boleść Jana była tém straszniejszą, że nie podzieloną; starych rodziców nie miał odwagi martwić tą wiadomością, która ich nadzieje w proch rozerwała, a z aptekarzem nie chciał mówić o tém; bał się, że, pocieszając go, będzie mu radził otworzenie mydlarni w miasteczku. Nic więc nie mówiąc nikomu, sam w sobie gryzł się i dręczył. Gorycz i rozpacz, jak rak, toczyły mu duszę. Do tego jeszcze trzeba było, że raz na stacyi kolei, gdzie poszedł, ot tak, dla zabicia czasu, rozerwania się, oszołomienia, wpadł mu w rękę jakiś numer „Nowéj Pressy”, zostawiony prawdopodobnie przez którego z podróżnych; przerzucając go machinalnie, zatrzymał się nagle oczyma na nazwisku dobrze mu znaném: Naderman; przeczytał cały artykuł, w którym dostrzegł to nazwisko, i dowiedział się, że parę tygodni temu, w kościele Trynitarzy, w Wiedniu, odbył się obrzęd ślubny Julii Naderman, dziedziczki znakomitéj fortuny i zacnego nazwiska, z baronem Lichockim. Czytając ten artykuł, doznawał takiego uczucia, jakby mu kto serce chwytał rozpalonemi kleszczami i rwał w kawały. Nie szło mu wcale o Julią; wspomnienie o niéj teraz było mu obojętne, a nawet wstrętne; jeno te pochwały, oddawane publicznie zacnemu nazwisku, burzyły w nim żółć.
Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/353
Ta strona została uwierzytelniona.