Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/41

Ta strona została uwierzytelniona.

pudrem, oczekiwała, jak owe panny ewangieliczne, przyjścia oblubieńca. To téż, ledwie spostrzeżono go w ulicy, panna coprędzéj rzuciła się do fortepianu i zaczęła masakrować bez litości jakiegoś mazurka Szopena, i biła w klawisze tak, aby na ulicy było dobrze słychać. Mama tymczasem pobiegła do sypialnego pokoju zamienić zatłuszczony szlafroczek na materyalną suknią, a ciocia, maleńka figurka, zawiędła, głucha, z zatabaczonym nosem, dostała rozkaz wykadzenia salonu i gotowania kawy na przyjęcie gości. Posłano także coprędzéj po burmistrza do Josla.
— To burmistrzówna gra — objaśnił ojciec syna, gdy zbliżali się do domu burmistrza.
— A to się tłucze, niech jéj nie znam!
— Fortepian trochę rozstrojony, bo tu u nas trudno o stroiciela — usprawiedliwiał Leszczyc, chcąc synowi jak najlepiéj zarekomendować znajomości swoje.
— Ależ tu ktoś umarł! wyraźnie zalatuje mię zapach kadzidła przez okna.
— Złośliwym jesteś, mój Jasiu — odezwał się stary z uśmiechem zadowolenia, i chciał znowu coś powiedziéć na obronę kadzidła, gdy z handlu od Josla wytoczył się burmistrz, zarumieniony jak księżyc o wschodzie, z oczyma świecącemi, i roztworzywszy szeroko ręce, zawołał swoim tubalnym głosem:
— Otóż tak to lubię, mosterdzieju! Słowo się