ku wśród murów wielkiego miasta; to téż teraz rozkoszował się silnemi wrażeniami, walka żywiołów rozszalałych rozbudziła w nim pragnienie lotu, duch młody, jak orzeł w chmurach, szybował wśród ciemności. Szedł ciągle na przód, jakby go coś pchało, i wcale nie miał ochoty wracać, choć deszcz ulewny oblewał mu twarz.
Ale im daléj szedł, tém droga stawała się cięższą; woda, spływająca strumieniami ze wzgórza, pruła gliniastą drogę i robiła ją miękką i ślizką. Jan grzęznął w błocie i męczył się coraz bardziéj. Trzeba było spocząć trochę, bo aż gorąco zrobiło się mu z umęczenia. A nigdzie wokoło nie było żadnéj ochrony przed ulewą, żadnéj chaty, ani drzewa nawet przy drodze, do miasta zaś było daleko. Jan przystanął, by odetchnąć trochę, i rozglądał się wśród ciemności, namyślając się, co robić. Wtém ujrzał przed sobą w pewnéj odległości jakieś światełko i ku niemu skierował swe kroki. Podszedłszy bliżéj, przekonał się, że światło pochodziło z okna karczmy i, nie namyślając się, wszedł do wnętrza.
W dużéj izbie szynkownéj, z któréj właśnie pochodziło światło, siedziała za szynkfasem stara żydówka zaspana, obok na ławie chłop, z twarzą idyotycznie zamyśloną, z oczyma cybulastemi, zagapionemi nieruchomo w płomień lampki naftowéj, palącéj się nad szynkfasem, krajał kozikiem chleb i ser, i pakował spore kęsy w usta, ruszające się nieró-
Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/79
Ta strona została uwierzytelniona.