szedł. Dlaczego wyszedł, tego sam nie wiedział i miał ochotę wrócić; ale mu brakło powodu. Został więc u siebie zły i niekontent, że się znalazł jak student.
Niemniéj był zaambarasowany, gdy wieczorem usiadł do kolacyi z rodzicami. Nie był pewnym, czy żydóweczka nie wygadała się przed jego matką, że go już znała i przy jakiéj okoliczności się poznali, i w skutek tego nie wiedział, jak zacząć o niéj rozmowę z matką, i czy zaczynać. Dogodniéj mu było nie pytać się o nic, choć ciekawość namawiała go do tego.
Na szczęście matka rozpoczęła sama:
— No, cóż? — spytała go z uśmiechem — jakże ci się podobała moja pupilka?
Jan uczuł, że to niespodziewane pytanie zarumieniło mu twarz; maskując tedy to pomieszanie obojętnością, zapytał:
— Cóż to za jedna?
— To żydóweczka, córka handlarza zboża, Kornbluma.
— I zkąd-że matka przyszła do takiéj znajomości? — spytał nieco drwiącym tonem.
— Smutne było nasze poznanie. Wracaliśmy raz z ojcem ze spaceru, wtém patrzymy, jakieś zbiegowisko, a wśród niego dwie żydówki, blade ze strachu, wylęknione, cofające się przed groźbami kilku napastników, którzy szarpali je i popychali.
Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/87
Ta strona została uwierzytelniona.