Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/89

Ta strona została uwierzytelniona.

ojciec, zobaczywszy to, pośpieszył na obronę nieszczęśliwych i, zasłaniając je sobą, zaczął łajać ostro napastników. Niewiele-by to może pomogło, gdyby nie żandarmi, którzy w téj chwili ukazali się w ulicy. Na ich widok tłum rozbiegł się i pochował do do domów, a my z ojcem odprowadziliśmy żydówki do ich mieszkania. W drodze młodsza, w skutek przestrachu i rany na czole, omdlała. Donieśliśmy ją do domu i tam cucić zaczęli. Kiedy przyszła do siebie i zobaczyła mnie przy łóżku, wyciągnęła do mnie ręce, uczepiła się niemi mego ramienia i całowała mnie biedaczka ze łzami w oczach, i puścić nie chciała od siebie. Musiałam jéj przyrzec, że na drugi dzień odwiedzę ją znowu. Jakoż poszłam na drugi dzień do niéj. Ucieszyła się bardzo, przywitała się ze mną tak serdecznie, jakby matkę rodzoną witała, nie wiedziała, jak okazać mi wdzięczność swoję za to, co dla niéj zrobiłam. I takie to było lube, przytulne, tak garnęło się do mnie, że niepodobna było być dla niéj obojętną. Posiedziałam tam czas jakiś. Biedaczka pytała mię się z dziecinną naiwnością, za co ci ludzie tak ją napastowali, kiedy ona im nic złego nie zrobiła. Musiałam jéj wytłómaczyć tę nienawiść tutejszych mieszkańców do całego jéj plemienia, o ile się dało. Kiedy odchodziłam, obiecałam jéj, że ją znowu odwiedzę. Ale uważałam, że stara żydówka skrzywiła się na to.
— Czy to nie matka jéj? — spytał Jan.