siedzieli we troje, matkę odwołała służąca do kuchni, do jakichś zajęć gospodarskich, i zostali sami. Samotność ta widocznie obojgu uciążliwą była, bo mieli miny niezdecydowane, zakłopotane i omijali się wzrokiem. Czytaniem nie można było zapełnić tych chwil, bo matka, odchodząc, prosiła, aby z tém na nią czekano; a nie wiedzieli, o czém mówić mieli. Najłatwiej-by im było rozmawiać o piérwszém spotkaniu swojém; ale Janowi się zdawało, że może niegrzecznie by było wszczynać rozmowę o tém, o czém obiecał milczéć. Tymczasem, ku wielkiemu zdziwieniu jego, ona rozpoczęła piérwsza, choć widać było, że ją to dosyć kosztowało.
— Pan nie masz mnie się o nic spytać? — odezwała się nieśmiało, nie patrząc na niego.
— Nie wiem, czy można.
— Owszem, proszę pana. — I, nie czekając, aż pytać ją będzie, rozpoczęła sama:
— Panu pewnie niezrozumiałą była ta scena wtedy w ogrodzie. Ten człowiek, którego pan tam widziałeś, to mój narzeczony.
Przestała, czekając, co powié; ale Jan tak był nieprzygotowany na podobne wyznanie, wypowiedziane ze śmiałością i prostotą, że nie wiedział, co powiedziéć na to. Dziwiło go jednak, że narzeczonego traktowała jak napastnika. Musiała się domyślić powodu jego zdziwienia, bo prędko dodała:
— Mój narzeczony, ale go nie cierpię, mam
Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/93
Ta strona została uwierzytelniona.