na tę żelazną wytrwałość i bezgraniczne poświęcenie; uczucie wdzięczności rosło w nim z każdym dniem dla Amelii, i zaczęła znowu urastać w jego oczach nie sztuczną jakąś grą fantazyi, ale rzeczywistą wartością. Wśród nieszczęścia, jakie ich dom nawiedziło, stała się opiekuńczym aniołem. Jeżeli czasem na parę godzin odchodziła od nich, aby wypocząć, lub posilić się, Jan doznawał śmiertelnego niepokoju o matkę, bał się, że w nieobecności Amelii coś złego jéj przydarzyć się może, i z bijącém sercem oczekiwał jéj przybycia. Zdawało mu się, że z jéj przybyciem wraca nadzieja i niebezpieczeństwo minęło. Kiedy jéj raz powiedział o tém, uśmiechnęła się łagodnie i rzekła:
— Gdyby tak było, to gotowa-bym nie odchodzić ztąd wcale, dopóki-by pańska matka nie wróciła w zupełności do zdrowia.
A gdy jéj podziękował za tę troskliwość, z jaką pielęgnuje chorą, i począł unosić się nad jéj poświęceniem, przerwała mu i rzekła skromnie:
— Czyż to warto o tém mówić? Co ja takiego robię? Oddaję tylko mój dług. Wszak pańska matka także mnie ratowała, gdy byłam w niebezpieczeństwie życia.
Ta wstydliwa skromność, z jaką usuwała się od jego podziękowań i pochwał, jeszcze bardziéj podnosiła jej wartość, i coraz więcéj czuł dla niéj wdzięczności i szacunku.
Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/96
Ta strona została uwierzytelniona.