chwaszczenia bigotami, jakie spotykamy w kilku powieściach naszego autora. Kościół domaga się nabożności nie bigoteryi w tém utartém słowa znaczeniu, a z pewnością sam ją zwalcza, jako aberacyą ducha. Ale do nabożności sam autor nawoływa, w modlitwie wskazuje swym bohaterom lekarstwo na cierpienia duszy, oręż na bój z przeciwnościami życia, źródło doskonalenia się moralnego, a więc sam nie wiedząc o tém, staje tu na gruncie nauk Kościoła. Czyż autor myśli, że Kościół tych bigotów wytwarza, jakich w powieściach nam pokazuje?
Widzimy tedy w Bałuckim wiarę głęboką, ale obsypaną zarzewiem buntu przeciw formie Kościoła. Zarzewie jeszcze nie rozdmuchało się w płomień i pewnie nie rozdmucha, ale parzy, chociaż nie pali. Zkądże ta, jakby nie konsekwencya, jakby dwoistość jakaś, jakby stójka na rozdroża? Nie zaparł się autor Boga i wiary, nie zaparł dogmatu, jak to uczyniło wielu, ale zaczepia instytucye, obrządek, przepisy kościelne, chociaż — jak było wyżéj — nie wprost od siebie i nie zasadniczo. Dla czego? Może odpowiedź nie będzie trudna.
Otóż siedzieliśmy przy ognisku wiary,
Strona:Michał Bałucki. Szkic literacki.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.