Strona:Michał Bałucki - Bez chaty.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

I wpadł do izby — rozpaczą dziki,
I ostry topór podniósł do góry,
I tak stał chwilę, chwilę w ciszy ponuréj,
W strasznym namyśle — aż matki krzyki
Drgnęły nim całym i rzucił z ręki
Topór w ojczyma — matkę w ramiona
Krwawe otulił, mówiąc: „pomszczona!“

koniec.