Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/102

Ta strona została przepisana.

stacyi wsiadło jeszcze parę osób i uniemożliwiło dalsze poufne wynurzanie myśli. Czasami tylko po cichu udzielali sobie wzajem różnych uwag i projektów, które im przychodziły do głowy.
Tak dojechaliśmy do stacyi, na której mieliśmy wysiąść. Pokazało się przy wysiadaniu, że jeszcze więcej osób jechało tym samym pociągiem na pogrzeb, wszyscy niby najbliżsi krewni Maniakowskiego. Nie zmawiali się wcale na tę wspólną wyprawę, owszem, jedni przed drugimi, jak się później pokazało, w sekrecie się wybierali, bo każdy chciał się lepszym pokazać od innych i ubiedz się w pozyskani u sobie bogacza tem, że nie proszony, zjawił się na pogrzeb. To też zdziwienie było nie małe, gdy się naraz w komplecie zobaczyli.
Dla Maniakowskiego jednak ten zjazd liczny krewniaków, widocznie nie był niespodzianką, przewidywał go z góry, skoro na stacyę wysłał wszystkie prawie, jakie miał zaprzęgi, bo i dwa powozy i faetonik i bryczkę, a nawet parę fornalek z drabiniastemi wozami. Zanim rodzina cała usadowiła się sprzeczając, o prawo pierwszeństwa i wybór miejsca, wsiadłem na pierwszą lepszą bryczkę z jakimś starowiną w wyszarzanym surducie, który mi przez całą drogę wywodził stopień pokrewieństwa swego z Maniakowskim i przybyliśmy najpierwsi do pałacu, podczas gdy reszta zaprzęgów posuwała się szybko za nami przez topolową aleję, powóz