Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/103

Ta strona została przepisana.

za powozem, bryczka za bryczką, niby kulig jaki.
Gospodarz oczekiwał nas w dużej sali, z której przez otwarte okno było widać w drugim pokoju żółto-czerwonawe światło gromnic, palących się koło trumny. — Gdy mnie zobaczył, uścisnął dziękczynnie za rękę i rzekł:
— Dobrze, żeś pan przyjechał, będziesz pan miał ciekawe widowisko.
Nie zdołał jeszcze dokończyć tych słów, gdy hrabina Hortensya wyprzedzając wszystkich, weszła do sali i odrazu, ujrzawszy Maniakowskiego, rzuciła mu się na piersi, wybuchnąwszy spazmatycznym płaczem.
— Biedny, nieszczęśliwy kuzynie — wyjęczała.
— Co takiego? Co pani jest? — spytał zdziwiony, a nawet przestraszony tym nagłym wybuchem czułości.
— Taka bolesna strata — dodała, objaśniając dokładniej łzy swoje. — O! ja cię rozumiem kuzynie.
— Pani przecież nie znałaś nieboszczyka — rzekł chłodno gospodarz.
— Ale jestem pewna, że to musiała być dusza szlachetna, skoro umiała zasłużyć sobie na twoją przyjaźń.
— To prawda, że był mi wiernym, jak mało kto w życiu, przywiązanym bardzo i osładzał mi niejedną przykrą chwilę.
— A więc ma zupełne prawo do naszej czci,