Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/108

Ta strona została przepisana.

nocy, a ciemny pałac, rysujący się na tle jasnego lazuru nieba, z te mi oknami zasłoniętemi kirem, przez które przebijało żółte światło gromnic, dodawał całemu krajobrazowi romantycznego uroku. Miałem zamiar iść na ścieżkę, okalającą wielki gazon, obsadzony klombami róż, których zapach dolatywał mnie zdala; ale zobaczywszy kuzynka Adolfa, który przechadzał się tam dużemi krokami, obmyślając zapewne mówkę pogrzebową, nie chciałem mu przerywać natchnienia i wróciłem się w ciemną aleję grabową, gdzie usadowiwszy się na wygodnej ławce, delektowałem się ciszą nocy, miłym chłodem po upalnym dniu i światełkami świętojańskich robaczków, które wśród ciemności przelatywały w różnych kierunkach. — O nieboszczyku, przyznam się, najmniej myślałem w tej chwili, bo najprzód jako nieznany zupełnie, nie obchodził mnie wiele, a powtóre, to wszystko, co łączyło się z nim, z jego pogrzebem: ten zjazd gości, którzy nieproszeni, nie wołani, zbiegli się — tak licznie na pogrzeb tego, którego nie znali wcale, jedynie w chęci przypodobania się bogaczowi — nie licowało z obecnem mojem usposobieniem, które czarowna noc ukołysała do błogich marzeń i łagodnych uczuć. W taką noc chciałoby się tylko kochać i przebaczać; to też wolałem patrzeć wyżej, a pamięcią piękniejsze odgrzebywać obrazy.
Nie trwało to jednak długo, bo niebawem na ścieżce, którą za ciemną ścianą drzew bieliła się