w księżycowym blasku, usłyszałem stąpanie i dwa głosy w rozmowie ze sobą. Obróciłem się w tę stronę i przez gałęzie drzew zobaczyłem hrabinę Hortensyę i kuzynka Adolfa. Szli powoli, rozmawiając przyciszonym nieco głosem, zatrzymując się od czasu do czasu, a długie ich cienie posuwały się za niemi po gazonie. Widzieć mnie nie mogli, bo byłem zasłonięty ciemnością alei, nie przerywali więc rozmowy, z której doleciał do moich uszów mały wyjątek, gdy przechodzili blisko mnie.
— I cóż lokaje na to? — pytał kuzynek Adolf.
— Powiedzieli, że mają surowy zakaz nie otwierania trumny.
—Może, gdyby się było im coś — tak — w rękę —
— Probowałam, ale nie chcieli nic przyjąć. W tém coś musi być, że tak ukrywają przed nami tego nieboszczyka.
— Nie sądzę. Prawdopodobnie musiało to być coś ordynarnego, jaki chłop albo włóczęga, bo ten waryat ma często dziwne upodobania — coś takiego, czem przed światem nie było się czem chwalić i dla tego schował go przed nami.
— Więc powiadasz, że w tém nie ma żadnego podstępu? — Podstępu! W jakim celu?
— Sama nie wiem, ale ta niespodziewana zmiana jego względem nas, to zawiadomienie
Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/109
Ta strona została przepisana.