Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/111

Ta strona została przepisana.

przykro tracić wiarę w ludzką uczciwość. W prawdzie tutaj rozchodziło się tylko o kilka osób, ale jestem z natury imaginacyjny, ile razy zdarzyło mi się zobaczyć na kim jaki wstrętny owad, zaraz uczuwałem swędzenie po calem ciele, zdawało mi się, że mnóstwo podobnych stworzeń łazi po mnie i niepokoi mnie. Tak i tutaj tych dwoje ludzi zaciemniło mi jasny pogląd na świat, za nimi odczuwałem całe legiony złych i przewrotnych. Już nie mogłem spokojnie marzyć i ze smutne mi myślami udałem się na spoczynek.
Na drugi dzień pogoda zupełnie się odmieniła, dzień był posępny, wilgotny. Niebo miało kolor zabrudzonej, mętnej wody, a drobny deszczyk rosił nieustannie. Był to dzień, jakby umyślnie obstalowany na smutną uroczystość; trudniejby było w nim weselić się, niż smucić.To też wszyscy chodzili milczący, z kwaśnemi minami, oczekując niecierpliwie chwili pogrzebu. — Ogród wyglądał także wcale inaczej, niż wczoraj: liście obciążone kroplami deszczowemi opuściły się płaczliwie ku ziemi, kwiaty postulały się z zimna, a czarne zasłony w pałacowych oknach, które wiatr wydymał i wpychał do pokoju, powiększały ponurość krajobrazu, który miał w sobie rzeczywiście coś cmentarnego, bo nawet ów wilgotny, surowy zapach świeżo wykopanej ziemi, jaki zwykle na cmentarzach czuć się daje.
Nie było to złudzenie, gdyż w rzeczy samej