Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/120

Ta strona została przepisana.

względy. Czyż to nie może oburzyć?... Ja przeczuwałem coś podobnego; ale nigdy w tym stopniu. Musiałem użyć całej siły, aby nie wybuchnąć, nie bryzgnąć im w bezczelne twarze słowa: obłudnicy, podli obłudnicy!.... Ale też będą mieli nauczkę, zobaczysz pan niedługo.Umyślnie pana poprosiłem na ten pogrzeb, bo szkodaby było, żeby taka świetna komedya odbyła się bez widzów.
Przestał nagle mówić, stanął i nasłuchiwał.W dalszych pokojach słychać było jakiś gwar, hałas, zamieszanie, wśród którego dominował wysoki sopran hrabiny Hortensyi.
— Zdaje mi się, że już bomba pękła.. Zobaczysz pan rozwiązanie zagadki — rzekł Maniakowski i, założywszy ręce na piersiach, stanął naprzeciw drzwi, wyczekując z zimną krwią burzy, która zbliżała się do niego najwyraźniej, bo gwar coraz więcej się wzmagał, coraz był głośniejszy, aż nareszcie otworzyły się z trzaskiem drzwi biblioteczki i wpadła przez nie hrabina Hortensya, wzburzona, trzęsąca się cała, a za nią cały tłum gości również niespokojny i rozdrażniony. Oczy hrabiny, takie zwykle poważne, dostrojone do tonu seraficznej łagodności i powagi, rzucały teraz błyskawice gniewu i wściekłości, blada twarz rozpaliła się gorączkowemi rumieńcami. Dystyngowana dama wyglądała w tej chwili jak furya.
—Mój panie, to jest niegodziwie podle! —