nie była, tyle tylko, że oczy miała pogodne, niebieskie, jakby je kto z jasnego nieba wykroił i w twarzyczkę, niby szybki wprawił. Kasia jednak w macierzyńskiem zaślepieniu nie przypuszczała, żeby można być piękniejszą, jak jej panienka i dziwiło ją, jak młodzi kawalerowie obojętnie przechodzili koło, niej na ulicy, jakby oczów nie mieli. A niechno który z nich pokazał się w ich domu, choćby przyszedł z najobojętniejszym interesem, naprzykład po nuty lub na lekcyę, wnet Kasia z takiej przypadkowej wizyty wysnuwała wnioski i domysły względem jego małżeńskich zamiarów i ledwie się drzwi za którym zamknęły, ona zaraz biegła do panienki z zapytaniem:
— No cóż panienko? — a ten? jakże? — podobał się panience? — chciałaby panienka iść za niego?
Lucynka śmiała się pobłażliwie z tych zapytań, bo była rozsądną i wiedziała dobrze, że chociażby i ona chciała, to pewnie żaden z tych panów nie miałby ochoty żenić się z nią, bo nie była ani piękną ani bogatą, miała tylko tyle, ile zarabiała lekcyami muzyki, a lubo zarabiała tyle, że nawet coś zaoszczędzić sobie mogła, choć Kasia utrzymywała, że panienka z takiem sercem i z taka anielską dobrocią warta miliony, to Lucynka wiedziała dobrze, że żaden młodzieniec nie złakomiłby się na takie urojone miliony. Powtarzała to nieraz swojej Kasi, ale
Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/129
Ta strona została przepisana.