Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/145

Ta strona została przepisana.

— Bo chłopiec ma ambicyą, to go wstyd biedaka.
— Byłybyśmy mu wyperswadowały, rozerwały go trochę, pocieszyły.
— A może by pójść po niego, panienko? Lucynce oczy zajaśniały żywiej na te słowa i spojrzeniem, pełnem wdzięczności, podziękowała za nie Kasi, to też ta widząc, jak jej zamiar przypadł do gustu panience, zarzuciła co prędzej derową chustkę na siebie i pobiegła do mieszkania p. Hipolita.
Ale w oknie u niego było ciemno i drzwi zastała zamknięte. Czekała może z godzinę w bramie i doczekać się go nie mogła. Zobaczyła tylko jego posługaczkę, jak wchodziła do kamienicy z paką ciast i dwiema butelkami wina pod pachą. Kasia znała tę posługaczkę, ale jej nie lubiła, bo była nałogową i siedziała na wiarę z jakimś gachem. Ale teraz z potrzeby pierwsza zagadała do niej, pytając, czy nie wie, gdzie jest pan Hipolit.
— A jest u mojej pani. Właśnie niosę dla niej te przysmaki, bo to dziś Pan nasz po egzaminie, to oblewają tę uroczystość.
— Cóż to za pani? — spytała Kasia zaniepokojona trochę.
— A kto ją ta wić, co ona za jedna. Różnie ta o niej mówili ludzie; ale teraz się ustatkowała, skoro pan Hipolit oświadczył się o jej rękę.
— Oświadczył się, on? — to być nie może—