Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/147

Ta strona została przepisana.

— Biedna moja panienka! i łzy strugą polały się jej po twarzy.
Złamana, przygnębiona boleścią zawlekła się powoli ku domowi.
Szła krok za krokiem leniwo, bo jej nogi ciążyły jak ołów, a jednak zaszła jeszcze prędzej, niż chciała. Radaby była w nieskończoność odwlec tę chwilę, w której przyjdzie jej stanąć przed panienką, bo co jej powie? Całej prawdy powiedzieć nie śmiała, a kłamać nie umiała nigdy, szło jej to tak niezręcznie. Skłamać jednak trzeba było koniecznie, bo taka wiadomość mogłaby na miejscu zabić jej panienkę. Wiedziała dobrze co jej się działo, gdy się o tem dowiedziała, a cóż dopiero taka wątła i delikatna istotka. Powiedziała jej więc, że pana Hipolita nie było w domu.
— Bo może Kasia nie stukała mocno, on tam pewnie zamknął się, może mu się słabo zrobiło.Trzeba było się dobijać.
— Ależ dobijałam się panienko; ale mi posługaczka powiedziała, że wyszedł.
— I nie przyszedł do nas. Żeby sobie aby co złego nie zrobił — mówiła trwożliwie.
— E, cóż też to panience się zwiduje — odrzekła nieco ostro nawet, bo ją oburzało, że Lucynka trapi się o takiego niegodziwca, który nie wart tego.
— A cóż sobie Kasia myśli. On taki ambi-