Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/148

Ta strona została przepisana.

tny, jak zacznie przybierać do głowy, to kto wie, do czegoby mogło doprowadzić.
— O! niech ta o to panienkę głowa nie boli.Panowie tam umią się pocieszać. Pójdą sobie do piwiarni, zjedzą dobrze, wypiją jeszcze lepiej i pociecha gotowa.
— Fe, Kasiu, co się Kasi stało? Kasia nigdy taką nie była — odezwała się Lucynka, z bolesnym wyrzutem. — To dla tego, że on teraz nieszczęśliwy, Kasia nie ma litości dla niego.
— Ale mam, mam, panienko — mówiła zmiękczona tym wyrzutem starowina i całowała panienkę po rękach na przeprosiny, tylko mi żal, że się panienka tak niepotrzebnie trapi.
— On się tam więcej trapi, moja Kasiu.Trzeba, żeby Kasia zaraz jutro rano poszła dowiedzieć się, co z nim słychać. Zaraz z rana, jak Kasia po bułki pójdzie. Dobrze? nie zapomni Kasia.
— Ale nie zapomnę, nie zapomnę — uspokajała ją staruszka, choć sama bardziej jeszcze potrzebowała uspokojenia, bo ile razy spojrzała na swoją pieszczotkę, to się jej serce krajało z żalu, gdy sobie pomyślała, co to biedne dziewczątko będzie cierpieć, gdy się dowie o wszystkiem, Łamała sobie głowę nad tem, jak jej to powiedzieć, jak przygotować ją do wysłuchania prawdy. Na drugi dzień, na trzeci, będzie można jeszcze coś wymyśleć, że chory, albo zajęty, ale w końcu trzeba będzie przecież powie-