tą tajemniczą dobrodziejką jego, co mu pomogła ukończyć studya, przyznała się do tego, z tak dobrze udaną skromnością, że byłby przysiągł, iż mówi prawdę, a tymczasem teraz dowiadywał się czegoś innego, nie wiedział komu też wierzyć.Odciągnął staruszkę na bok i zaczął ją rozpytywać się o różne szczegóły, które mu opowiadała na pół z płaczem, bo nie mogła mówić bez rozrzewnienia o dobroci i skrytych cierpieniach swojej panienki. Pan Hipolit słuchał jej wzruszony, z oczyma spuszczonemi ku ziemi, nachylony ku niej, jak spowiednik, a im więcej słuchał, tem więcej odsłaniała mu się piękna dusza, szlachetny charakter panny Lucyny, tem wyżej bolał nad tem, że nie poznał się na jej cichej miłości, nie umiał jej odczuć i ocenić. Ile razy Kasia chciała przestać, bojąc się, czy nie za wiele powiedziała, ściskał zaraz jej spracowaną rękę i prosił, by nic nie taiła przed nim, a gdy skończyła rzekł:
— Bogu dzięki, że się o tem dowiedziałem jeszcze dość wcześnie, bobym sobie to całe życie musiał wyrzucać. O jaki ja byłem niedomyślny.
Potem nagle zmieniając ton spytał:
— Czy panienka już wstała? — ubrana?
— O! zapewne już.
— Niech Kasia wraca do domu, ja tam niezadługo będę.
Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/152
Ta strona została przepisana.