Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/158

Ta strona została przepisana.

Pocałowała mnie w rękę z wdzięczności za to zapytanie i odrzekła:
— O! wielmożny panie, to się nie da opowiedzieć — — i rozbeczała się staruszka, jak dziecko.
Czekałem aż się uspokoi, nie próbowałem przeszkodzić jej w płaczu rozmową, Lo odczuwałem, jaką rozkosz takie łzy sprawiać musiały jej sercu. Zamazała sobie niemi biedaczka twarz całą ocierając się to kułakiem, to rękawem, przyczem paradny czepek przekręcił się jej całkiem na bakier na głowie.
Wyglądała pociesznie, a jednak ten widok zamiast uśmiechu łzy mi dobywał, i może byłbym zawtórował niemi staruszce, gdyby nie była, przypomni a wszy sobie, odezwała się:
— Ale wielmożny pan niema jeszcze bukietu.Niechże wielmożny pan pofatyguje — się z łaski swojej do pokoju, bo tam już wszyscy goście czekają, — rzekła i osuszywszy co prędzej oczy pobiegła przodem, żeby mi, jak mówiła, wybrać najładniejszy.
Wszedłem za nią. W saloniku, do którego zachodzące słońce wdzierało się przez gęste listki kwitnących pelargonij i fuksyj, zebrała się spora gromadka gości weselnych, był nawet jakiś kontuszowy między nimi. Starsze panie w jedwabiach i ciężkich szalach rozsiadły się na kanapie, fotelach, ze sztywną powagą; panienki,przeważnie uczennice panny młodej, w białych,