dała wspaniale, imponująco, w białej atłasowej sukni z długim ogonem, a przez ślubną zasłonę spadającą aż do ziemi, oczy jej, te dobre poczciwe oczy, błyszczące w tej chwili niezwykłym blaskiem, patrzyły na wszystkich tak pogodnie, przyjaźnie, że chwytały za serce. Można było przysiądź, że w tem gronie gości weselnych, które ją otaczało, nie było jednego, któryby jej z głębi duszy nie życzył wszystkiego najlepszego. Czuła to dobrze i dziękowała wszystkim serdecznym uściskiem ręki.
Stary Gileczek pobłogosławił młodą parę i pokropił święconą wodą, a stara Kasia pokropiła ich łzami i zeszli wraz z orszakiem weselnym na dół po kwiatach, które wydawały się jak wspaniały, różnobarwny dywan rościelony na schodach i ziemi. Kilka fiakrów czekało przed bramą. Dla panny młodej była błyszcząca kareta z białem obiciem wewnątrz, którą jedna zje] uczennic przysłała wraz z wspaniałym bukietem.
— Kasia siądzie z nami — rzekła Lucynka prowadzona przez dwóch drużbów, zwracając się do swojej piastunki, która za nią niosła troskliwie ogon, aby się nie powalał po ziemi.
— Jakto? — ja? w takiej karecie? — ale któż widział panienko, — zawołała przestraszona i zażenowana, cofając się. — Ja sobie piechotą pobiegnę.
— Ależ siadaj Kasiu, proszę.
— A gdzież starszy pan będzie siedział?
Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/160
Ta strona została przepisana.