z damami, i jeździ zawsze w karecie z liberyą na koźle.
— Któż to są ci panowie? — pytała jakaś mama swojej córki nosowym głosem.
— To hrabiowie.
— Proszę! proszę! słyszy pani — mówiła dalej, trącając w bok sąsiadkę — to hrabiowie jacyś.
— O! moja pani, mnie hrabiowie nie dziwni; napatrzyłam się ich nieraz w sklepie, a mój to jednego hrabiego tak zwymyślał, co mu przez parę lat winien był za kamaszki, że do drzwi trafić nie mógł ze wstydu.
— Ale ci się widzą jacyś porządni ludzie.
— E, moja pani! oni wszyscy z wierzchu porządni, a spodem brud się pokazuje.
Mama, zachwycająca się hrabiami, nie uważała za stosowne prowadzić dalej o nich rozmowy z właścicielką fabryki obuwia damskiego i męzkiego, mającą widocznie hrabiów na wątróbce, i zwróciła się ze swemi uwagami w drugą stronę
— To podobno hrabiowie jacyś — zaczęła znowu.
— O! znam ich dobrze. Przecież ten łysy mojej Milci tak asystował kiedyś, że Kropkowska mało apopleksyi nie dostała z zazdrości, bo jej córki same szwendały się po sali i pies się o nie nie spytał.
— Moja Julcia to także ma takie szczęście,
Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/179
Ta strona została przepisana.