Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/186

Ta strona została przepisana.

Panna zawahała się i spojrzała na matkę, jakby się jej radziła, co zrobić.
— Ja myślę, że jeszcze nie tak późno — odrzekła staruszka — jeżeli masz ochotę...
— Kontredans nie zmęczy pani zbytecznie.
— Ale ci panowie, którym odmówiłam, gotowi się obrazić.
— To już biorę na siebie wytłumaczenie...Więc mogę prosić?
— Będzie, będzie tańczyć z panem — odpowiedziała matka za córkę, patrząc przytem na niego tak jakoś przyjaźnie, dobrotliwie, że go to aż zmieszało. Nie wiedział, jak sobie tłumaczyć tę nadzwyczajną życzliwość matki, której obecność go żenowała i przeszkadzała w zawiązaniu z córką dłuższej rozmowy-. Nie wiedząc, co powiedzieć, skłonił się z wdzięcznym uśmiechem i powrócił do swoich towarzyszy, gdzie obrzucono go zaraz pytaniami:
— I cóż? jakże panna? czy taka piękna z bliska, jak z daleka? Mówiłeś co z nią? miła w rozmowie, a może gąska? angażowałeś ją?
Julek na to ostatnie pytanie skinął głową potakująco.
— Nie? na seryo? — zapytał Bolek.
— Ależ całkiem na seryo.
— Więc nie była angażowaną? Sapristi, gdybym był wiedział, a bodaj cię! Tańczmy przynajmniej vis a vis.
— Zgoda. Ale masz damę?