Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/190

Ta strona została przepisana.

—W tej chwili muzyka zagrała pobudkę do kadryla, równocześnie Juliusz zjawił się przed niemi i, podając ramię córce, rzekł z rozpromienioną twarzą:
— Służę pani.
Ponieważ pary jeszcze się nie ustawiły, Juliusz ze swoją tancerką przechadzał się po sali, ścigany spojrzeniami swoich kolegów, którzy mu zazdrościli tej zdobyczy i różne robili uwagi tak głośno, że Juliusz z obawy by — nie doszły do ucha jego towarzyszki, umyślnie unikał zbliżenia się w tę stronę.
— Czy pani często tu bywa? — spytał, zawiązując rozmowę.
— Drugi raz dopiero — odrzekła. — Pierwszy raz byłyśmy tu z siostrami, a dziś z mamą, bo siostry zajęte.
— Pani ma dużo sióstr? — spytał tak, aby podtrzymać rozmowę, bo go nie wiele obchodziły te nieznane mu całkiem siostry. Uwaga jego cała zajęta była rozpatrywaniem wdzięków tej, którą miał tak blisko siebie i podziwiał delikatność jej matowej cery, zabarwionej różowo, jakby leciutkim rozczynem karminu, małe uszka, cudowne wygięcie szyi, nad którą z tyłu kędzierzawiły się kosmyki jasnych włosków, wpadających w popielaty kolor, klasyczne linie, jej nóżkę, a przedewszystkiem ciemno-fiołkowe oczy, ocienione czarnemi, długiemi rzęskami. Pieścił się z lubością rozpatrywaniem tych szczegółów