będące już na emeryturze, który koło kuchni wygrzewał się do słońca, podniósł się z ciężkością i machając poważnie ogonem, zbliżał się do ganku.
— Burek, poznałeś mnie? — zawołała ucieszona i wyciągnęła do niego przyjaźnie ramiona, w które psisko wpakowało się bez ceremonii, stanąwszy na tylnych łapach. Panna objęła go rękami i, przytulając jego mordę do swojej twarzyczki, powtarzała:
— Burek, Bureczek — poczciwe psisko.
Pan Kazimierz, patrząc na to, zgorszony był wielce, wydawało mu się to bardzo nieestetycznem. bardzo w złym guście, że panna pozwalała psu na podobną poufałość.
Nie długo po psie, przybiegła do ganku cała chmara ker, kaczek, gęsi, indyczek i poczęła najrozmaitszemi głosami dopominać się o zwykłą porcyę, do której ją widać panienka poprzednio przyzwyczaiła.
— Chcecie jeść? Nie ma, nie mam moje kochane — rzekła, — pokazując na swoje usprawiedliwienie puste kieszenie i próżne ręce — nie mam wam co dać. Ale czekajcie!
Zbiegła ze schodków do kuchni. Pan Kazimierz słyszał, jak zatrzymawszy się przed oknem, odezwała się do kucharki ujmującym głosem:
— Kucharko, nie macie tam kawałka chleba, bo ta krzykliwa hałastra spokoju mi nie daje.
— Oj, nie, panienko, dopiero się dziś będzie
Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/20
Ta strona została przepisana.