Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/216

Ta strona została przepisana.

Mówiąc to z pewnem uczuciem dumy, obrzucił swoją żonę i dzieci serdecznem spojrzeniem.
— Romanie, herbata — rzekła Walery a, stawiając przed nim filiżankę świeżo nalaną i przysuwając talerz z mięsiwem.
— O! napiję się z przyjemnością, bom przeziąbł na wskróś i głodny jestem, jak wilk. Nie macie pojęcia, co się tam działo dzisiaj w polu! Taka zawierucha, że świata widać nie było — mówił, zajadając smacznie i popijając jedzenie sporemi haustami herbaty.
— Pociąg parę razy stawać musiał, bo zaspy takie, że ani rusz jechać. W taki czas na maszynie, to niech Bóg broni, bo z jednej strony ogień pali, że zdaje się usmarzy człowieka, a z drugiej strony wiatr tnie bez litości.
— Biednyś ty — odezwała się żona ze współczuciem, gładząc go po twarzy — musisz tak ciężko pracować!
— A ty to nie pracuj esz moja droga?
— To inna rzecz. My sobie tu siedzimy wygodnie, w ciepłym pokoj u, a ty marznąć musisz biedaku, nie dospać.
— Ciężka służba, to prawda, ale mnie hartuje; czuję, że żyję.
— Nieraz robię sobie wyrzuty, żem cię do tego namówiła.
— To przecież tylko stan przejściowy. Niezadługo zmieni się to na lepsze. Inspektor warsztatów mechanicznych obiecał mi, że wkrótce