— Cóż mogłoby wyniknąć? Co najwyżej, ze się panie pomęczą tańcem, bo ochocza młodzież nie da im spokoju; ale pocóż się na bal idzie, jak nie po to, aby tańczyć.
— Nie obracajno w żart, bo ja mówię na seryo. Patrz mi w oczy i powiedz, ale tak szczerze, bez wykrętów: czy łatwo ci przyszło wydobyć od kolegów to zaproszenie?
— Dlaczegóżby miało być trudno? — spytał Juliusz, mieszając się pod badawczym wzrokiem Romana, bo mu się przypomniała wczorajsza rozmowa z Bolkiem.
— Dlaczego? Bo u nas praca nie ma jeszcze obywatelstwa; bo u nas lada szurgot z herbowym znaczkiem więcej ma znaczenia, niż uczciwy wyrobnik; bo eleganckiego próżniaka z uprzejmą uniżonością przyjmują tam, gdzieby nie wpuszczono człowieka, który pracuje od rana do nocy. Znam trochę ten świat, tych ludzi, bo się dosyć długo między nimi obracałem, i wiem, jak jest. W teoryi troszeczkę postąpiliśmy; pisze się dużo o zacności rzemiosł, o poszanowaniu pracy; ale w praktyce idzie jeszcze po dawnemu; stare przesądy mają swój walor, jak stare numizmaty, choć już niby wycofane z kursu.
Dlatego, widzisz, boję się, żeby Walercia i jej siostra nie miały z tego powodu jakiej przykrości, gdy się pokażą na tym balu.
— Jakążby mogły mieć przykrość?
Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/222
Ta strona została przepisana.