Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/254

Ta strona została przepisana.

niosła, niby jako dodatek do wczorajszych przeprosin. Napróżno Walerya wymawiała się od przyjęcia tego podarunku pod najrozmaitszemi pozorami; natarczywa doktorowa nie ustąpiła i gwałtem prawie wpakowała jej do rąk pudełko, na przypieczętowanie zgody. Chciała w ten sposób pozyskać sobie względy osoby, od której zależał tryumf jej na akademickim balu, od którego zaledwie dwa dni ją oddzielały. Na drugi dzień wypadał ostateczny termin wy kończenia sukni i generalnej jej próby. Doktorowa z gorączkowem niepokojem wyczekiwała tego wieczoru, wysłuchała nawet mszy na tę intencyą, t. j. na pomyślne wykończenie sukni. Nie wiadomo, czy modlitwy, czy bombonierka ofiarowana, czy też szczęśliwy traf zrobił, że próba sukni wypadła nadspodziewanie świetnie: połączenie niebieskiego aksamitu z różowym atłasem robiło przy gazowem oświetleniu efekt niezmierny; upięcie ogona było mistrzowskie; kwiaty nadzwyczaj gustownie dobrane, nawet ten nieszczęśliwy stanik, o który było tyle kłopotu, w połączeniu z suknią, wydawał się jakoś smuklejszy, zgrabniejszy. Doktorowa nieposiadała się z radości, nie odrywała oczu od lustra; to odchodziła o kilka kroków, to się zbliżała; stawała to bokiem, to przodem, to plecami; wyginała się w najrozmaitszych pozach; a po każdym takim przeglądzie ściskała i całowała Waleryą, jak naj-