mniej widzieć, niż być gorzej widzianą. Pomimo jednak krótkiego wzroku, zauważyła, że toaleta jej nie zrobiła takiego wrażenia, jak się spodziewała, a co gorsza, że parę podobnych sukien pojawiło się na sali balowej; to jej znacznie popsuło humor, a więcej jeszcze to, że widziała się zaniedbywaną przez mężczyzn. Przyzwyczajona była zawsze, że ją otaczał rój wielbicieli, że najlepsi tancerze ubiegali się o zaszczyt tańczenia z nią; tymczasem dzisiaj zmuszona była poprzestawać na jakichś figurach mniej znanych i niepokaźnych, w książeczkę jej do drugiego mazura nikt się jeszcze nie zapisał. Była to nie praktykowana rzecz u niej, i dlatego była zła, zirytowana, rozdrażniona, co można było poznać łatwo po nerwowych ruchach jej rąk i niespokojnem, roztargnionem zachowaniu się.
— Kogo mamy za vis-a-vis? — spytała swego tancerza, bawiąc się niecierpliwie wachlarzem.
— Pan Nabielowski.
— A! on. Nie raczył się jeszcze nawet przywitać ze mną.
— Owszem, właśnie kłania się.
— O! ileż grzeczności — rzekła półgłosem skinęła obojętnie głową. — A któż ta dama, z którą tańczy?
— Nie znam, ale jest prześliczna.
— Żałuję, że nie mam szkieł; muszę na ślepo wierzyć w gust pański.
— To nie tylko moje zdanie. Zwraca ona
Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/281
Ta strona została przepisana.