gury kadryla, były strasznem urągowiskiem dla cierpiących. Walerya pragnęła uciec jak najdalej od tej wesołości, schować się w ciemności, by ukryć tam swój wstyd. I
— Do domu, do domu! — powtarzała co chwila.
— Zaraz pojedziemy — uspokajał ją Juliusz — kadryl się wnet skończy, pójdę odszukać szwagra i żonę.
Nie chciał zatrzymywać jej, bo wiedział, ileby ją to kosztowało u osób, w obec których doznała takiego upokorzenia. Wprawdzie przychodziło mu na myśl, czy nie lepiejby było zostać, pokazać ludziom, że nie wiele sobie robi z afrontu takiej kobiety, jak doktorowa, lekceważyć opinią podobnych jej osób; a gdyby potrzeba było dla obrony Waleryi, wyzwać choćby cały świat do walki. Takie męztwo czuł w sobie w tej chwili, taką chęć poświęcenia się dla niej i pokazania jej publicznie swego szacunku i przywiązania, Ale gdy widział, jak była zmęczoną i osłabioną tem zajściem, ile cierpiała z tego powodu, nie miał odwagi doradzać jej, by została i owszem sam przyśpieszał odjazd, gdy spostrzegł, jak, po ukończonym kadrylu, wielu ciekawych zaglądało nie dyskretnie przez uchylone drzwi, a niektóre panie, pod pozorem niby poprawienia toalety, weszły do garderoby, aby się lepiej przypatrzeć siedzącej tam Waleryi.
Sam poszedł do przedpokoju po rzeczy, ubrał i ją, otulił i wyprowadził do powozu. Była mu
Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/288
Ta strona została przepisana.