No, chodź, chodź. A może i pan, panie Kazimierzu, choć ty profan w takich rzeczach, ale się zdziwisz, bo to formalne sztuki.
Mówiąc to, wziął córkę za rękę i poprowadził ze sobą do furtki, wychodzącej na podwórze. Kazimierz. pierwej musiał systematycznie poskładać skrypt a, książkę i dopiero po chwili z powagą udał się za nimi.
Państwo Kajetanowie w towarzystwie Jadwigi, Zosi i Adasia, przypatrywali się z ganku śmiałym harcom jeźdzca. Czeladź dworska, także zaciekawiona, wychylała głowy to z drwalni, to z kuchni, to z za plota i dziwiła się. Bo też rzeczywiście warto było patrzeć, jak dziarski i dorodny młodzieniec ze spokojem i siłą męzką pokonywał wybryki zuchwałego rumaka, który napróżno usiłował buntować się przeciw jego woli; machał łbem, gryzł wędzidło, parskał pianą, stawał dęba, aż w końcu musiał uledz i posłusznie stąpać w takt szpicruty, kłusować, galopować, zwracać się na prawo, i na lewo, zakreślać esy i ósemki podług zachceń jeźdźca. Pan Kajetan, jako najkompetentniejszy znawca, głośnemi wykrzykami i brawami oddawał pochwały każdemu trudniejszemu zwrotowi.