ciej osoby przerwało wezbrany potok jego ognistej wymowy.
Świeżo przybyłym był Seweryn. Przyszedł on w sprawie pojedynku. Juliusz prosił go był, aby pilnował, kiedy doktór wróci, i niezwłocznie ułożył się z jego sekundantami.
To też, ujrzawszy go wchodzącego, spytał zaraz:
— A cóż? przyjechał? Widziałeś się z nim?
— Później pomówimy o tem .
— Nie mam sekretu przed tym panem. To mój kolega szkolny, a do tego szwagier panny Waleryi.
— A to co innego — rzekł Seweryn, podając rękę przedstawionemu.
— Więc cóż? Na kiedyż pojedynek ułożony?
— Prawdopodobnie do pojedynku nie przyjdzie.
— A to dlaczego? Czy doktór się cofa? Czy może chce przeprosić?
— Ani jedno, ani drugie; ale coś trzeciego, czegoś się pewnie nie spodziewał, a co całkiem zmienia postać rzeczy. Doktorowa uciekła. Skorzystała z nieobecności męża, zabrała, co mogła, i uciekła, i wyobraź sobie z kim? — z Bolkiem.
— Cóż ją skłonić mogło do ucieczki? Przecież mąż nie przeszkadzał jej w niczem, on był ślepy na wszystko.
— To też nikt zrozumieć tego nie może. Powiadają — nie wiem, ile w tem prawdy — że
Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/301
Ta strona została przepisana.