chrząkał, przestępował z nogi na nogę i nie wiedział, jak wybrnąć z tego dwuznacznego położenia, gdy wejście jeszcze jednej osoby nadało niespodziewany obrót tej sprawie.
Był to Juliusz. Wiedział on o zamiarze ojca, bo szwagier niebacznie wygadał się z tem przed nim, i przybiegł tu co tchu, z mocnem postanowieniem bronienia swojej najdroższej przeciw niegrzeczności ojca. Był przekonany, że sama jego obecność powstrzyma ojca od uchybienia jakiegokolwiek Waleryi. Wpadł jak bomba i — zamiast jakiej nieprzyjemnej sceny — zobaczył matkę swoją wesołą, uśmiechniętą, trzymającą przyjaźnie za rękę matkę Waleryi, a siostrę, siedzącą pomiędzy jej siostrami, jak między dobremi znajomemi. Radość rozjaśniła w jednej chwili Jego twarz wzburzoną; rzucił się uszczęśliwiony do nóg ojcu, matce; całował po rękach wszystkie panie, zdziwione tym nagłym wybuchem jego radości, i mówił przerywanym głosem:
— A więc nastąpiło porozumienie... o! byłem tego pewny, że skoro ją poznacie, będziecie musieli pokochać ją, jak ja.
Teraz z kolei matka i siostra zrobiły zdziwioną minę, nie rozumiejąc, co znaczyły jego słowa, ta wielka poufałość do osób, których nic znał wcale. Były pewne, że mu się coś stało, że to jaki napad obłędu.
— Julku, bój się Boga! upamiętaj się, zasta-
Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/313
Ta strona została przepisana.