Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/329

Ta strona została przepisana.

rzeć, czy można tyle dać, co za niego żądają. Ale panicz, jak tylko dostał się za furtę, zwąchał pismo nosem, panie dobrodzieju, ale udał, jakby nigdy nic i szedł śmiało naprzód. Dopiero, jak zobaczył stróżów w korytarzu, którzy już czekali na tę zapowiedzianą wizytę, aby pana brata pochwycić w swoje szpony, mrugnął na nich oczyma, wskazując na tego, co szedł za nim i szepnął im: «Bierzcie tego waryata». Stróże, nie wiele myśląc, chwycili panie owego krewniaka czy przyjaciela i dalej z nim do celi.Napróżno biedak wykręcał się i szamotał, wrzeszcząc i zaklinając się na wszystko w świecie, że on nie waryat; stróże nie zważali na to, wiedząc z doświadczenia, że żaden jeszcze waryat nie przyznał się do tego, że on waryatem, i wpakowali go do ciupy, a prawdziwy waryat tymczasem poszedł sobie spokojnie do domu. Pan dyrektor nabeształ potem dozorców za tę pomyłkę; ale cóż oni winni, panie dobrodzieju, kiedy to teraz tak trudno odróżnić zdrowego człowieka od waryata, bo, właściwie mówiąc, każdy człowiek ma jakiegoś bzika, jakąś idee fixe, co go kwalifikuje do szpitala waryatów, a że nie wszystkich pakują do niego, to dlatego tylko, żeby się nie pomieścili, i trzebaby chyba całe miasta, che, che, co mówię? cały świat nakryć panie jednym dachem, otoczyć murem, tak jak Chińczyków nieprzymierzając, i napisać nad bramą dużemi literami: «Szpital waryatow»,