Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/338

Ta strona została przepisana.

pejskiego, które, jak utrzymuje, przepadają za nim, i dlatego codziennie odbywa ćwiczenia wokalne, aby mu głos nie zardzewiał i nie stracił giętkości. O! słyszysz pan, jak wokalizuje.
Krzyki wzmagały się coraz więcej, dochodziły czasem do takiej siły, że zdawało się, iż mu struny głosowe popękają w gardle od takiego natężenia.
— Niech się pan dobrodziej nie obawia, nic mu nie będzie, nic mu nie będzie, — uspokajał mnie Ski, gdy mu wyraziłem w tym względzie moje obawy, — co najwyżej, że ochrypnie na parę dni. Ale, jeżeli pana dobrodzieja to razi, to możemy na chwilę usunąć się na drugi korytarzyk, aż się uspokoi. Opowiem panu dobrodziejowi przez ten czas jego historyę, bo to jest ciekawy egzemplarz ze względu, że przedstawia znakomity prototypik wielu zwaryowanych artystów, którzy wałęsają się po świecie.
— Karyerę swoją artystyczną, — mówił dalej Ski, zaprowadziwszy mnie na ganek, którego sklepione arkady otwierały widok na posępny ogród, — zaczął ów facetus od chwili, w której go, jako koronnego osła wypędzono z drugiej klasy gimnazyalnej, wstąpił bowiem zaraz do teatru, gdzie dyrekcya po wypróbowaniu jego zdolności powierzyła mu wynoszenie krzeseł na scenę i udawanie żołnierzy z pensyą stałą 30 krajcarów od każdego występu. Po kilku latach doprowadził do tego, panie dobrodzieju, że wy-