Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/344

Ta strona została przepisana.

i podszedł wprost do mnie, wlepiając we mnie takie spojrzenie, jakby niem chciał przeszyć mnie na wylot.
— Pan jesteś dyrektorem teatru, co? prawda? Przyszedłeś mnie angażować. Chciałbyś pan może usłyszeć mój głos? co? kolosalny powiadam ci, król głosów, posłuchaj.
— Ten pan już miał szczęście podziwiać głos pański, — zawołał prędko Ski, widząc, że już na nowo zaczyna nadymać pierś i gardło.
— Słyszałeś pan! Tem lepiej, mówmy teraz o warunkach, nie jestem wcale wymagający: dasz mi pan tysiąc reńskich od każdego przedstawienia i sto benefisów, półroczny urlop z pensyą, karetę na próby i przedstawienia zaprzężoną w sto osób, adorujących mój talent, kieliszek trzęsionki po każdym akcie, nazwisko moje na afiszu złotem i literami, i to jak największemi, przynajmniej takiemi — tu pokazał rękami prze szło łokieć długości, — o! a przedewszystkiem daj pan w łapę, co łaska, bo bryndza okropna w kieszeni, dodał na ucho, zmieniając nagle ton mowy z konturnowego na zwyczajny, codzienny, ale trwało to niedługo, bo wnet przybrał znowu majestatyczną pozę, i, mierząc mnie dumnem spojrzeniem, rzekł: Pan się wahasz, bonie wiesz może, z kim masz do czynienia, nie czytałeś jeszcze mojej księgi sławy. Ha, byłem tego pewny.
Przystąpił bohaterskim krokiem do łóżka,