Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/347

Ta strona została przepisana.

rzonych rzeczy, prawda? — mów, — chwycił mnie za piersi.
— Ależ panie kochany, — odezwał się prędko za mnie Ski, — pan dyrektor chce pana zaangażować i właśnie idzie po pieniądze.
— A skoro tak, to co innego, — rzekł waryat, puszczając mnie wolno. — Tylko radzę panu śpieszyć się, bo dwudziestu dwóch dyrektorów ubiega się o mnie. jeżeli się pan spóźnisz, będziesz tego gorzko żałował.
— Za minutę będziemy, — odpowiedział mu Ski, zasuwając rygle, — a mnie aż lżej się zrobiło, gdy ujrzałem się na korytarzu; tak widok tego człowieka męczył mnie i przygniatał swojem... swejem (jakby to powiedzieć, nie obrażając siebie samego?), no! po prostu powiedziawszy, swojem podobieństwem do nas wszystkich, mających pewne pretensye do sławy, do publicznego uznania etc. Zawsze to nieprzyjemnie pomyśleć, bodaj przez chwilę, że się jest, jeżeli nie zupełnie kwalifikowanym waryatem, to przy. najmniej jakim takim kandydatem na waryata.Chciałem o tem jak najprędzej zapomnieć i dlatego, wyprzedzając mego przewodnika, zbliżyłem się do okratowanego okienka najbliższych drzwi i, zajrzawszy przez nie do wnętrza, zobaczyłem: jakąś chudą, wysoką postać, zgiętą w pokornym, ukłonie prawie we dwoje do ziemi. Postać ta odzianą była w długi popielaty szlafrok, zawieszony od góry do dołu orderami kotylionowemi,