Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/353

Ta strona została przepisana.

lił zostawiać go w celi. Ale i tu nie zawsze spokojny. Co chwila zrywa się za lada szmerem, nasłuchuje, bo mu się zdaje, że się ktoś dobywa do niego, że go chcą okradać, i wtedy zaczyna wrzeszczeć przeraźliwie, wołając na pomoc policyi, żandarmów,
— No, tom panu dobrodziejowi pokazał wszystkich główniejszych. naszych pacyentów.Mamy ich tu jeszcze kilkunastu, ale ci już mniej ciekawi. Jest paru melancholików, z których jeden dostał czarnej melancholii z powodu swojej połowicy, która mu się sprzeniewierzyła. Nie odzywa się nic do nikogo, tylko chodzi po cichu na palcach, jakby się skradał, jakby kogoś szpiegował, czai się, jak tygrys do skoku, aby, jak mówi, złapać niewierną na gorącym uczynku. Jeżeli. pan dobrodziej chcesz, możesz mu się przypatrzeć z ganku; ale pan dobrodziej pewnie nie ciekawy, bo na świecie nie trudno spotkać takich waryatów, to jest, chciałem właściwie powiedzieć: takich mężów, zazdrosnych o swoje żony. Mamy tu kilku młodzieniaszków, którzy zawcześnie sobie zaczęli hulać, aż też przehulali rozum. Dyrektor niechętnie trzyma takich w zakładzie, chyba że rodzina płaci za nich, albo też trafi się taki, co już całkiem głowę stracił, bo półgłówków puszcza wolno, i pewnie niejednego z takich musiał pan dobrodziej widywać, rozpierającego się w loży i biegającego z aktorkami, albo przeglądającego się we wszystkich lustrach