Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/357

Ta strona została przepisana.

kieszeni mojego surduta sterczało kilka cygar;maniak dostrzegł je i, zręcznym złodziejskim ruchem pochwyciwszy mi jedno w przechodzie, wsadził do gęby z tryumfującą miną i odszedł powtarzając:
— Jom jest Pon Bóg, chtóry to szyćko stworzuł i odkupiuł.
Uśmiałem się z tej twórczości waryata, a Ski, sprowadzając mnie na dół do kobiet, opowiadał mi po drodze o nim różne ciekawe szczegóły, jak naprzykład to, że w samych początkach zachciewało mu się, aby wszyscy chorzy dawali mu ze swoich porcyj dziesięciny i ofiary, i domagał się tego od nich tak natarczywie, grożąc im za nieposłuszeństwo nietylko swoim gniewem boskim, chorobami i różnemi plagami, ale i pięścią, że go — aż parę razy dla poskromienia dobrze osmagać za to musiano.
Gdyśmy zeszli na dolny korytarz, po którym uwijały się posługaczki, kobiety o surowych, nabrzękłych twarzach, herkulesowych kształtach, bo takie umyślnie dobierano do pilnowania chorych, z któremi nieraz mocować się trzeba było, Ski, zwracając się do mnie, rzekł:
— Zaprowadzę pana najprzód do Barbary Ubryk, która tyle hałasu narobiła w swoim czasie. Wszystkie panie, zwiedzające zakład, a bywa takich niemało, bo kobietki lubią silne wrażenia i dlatego tak licznie i chętnie idą na wszelkie egzekucye, na przedstawienia w cyrku i do szpi-