nie przeszkadzało jednak zobaczyć od razu Kazimierza, jak tylko wszedł do ogrodu.
— Pan Kazimierz, pan Kazimierz — zawołała ucieszona — jak to dobrze, że pan idziesz, będziesz nam pomagał, prawda?
Byłoby niegrzecznością nieusłuchać takiego zaproszenia, Kazimierz więc zboczył ze ścieżki wiodącej do kopczyka i poszedł przez zagon prosto do Zosi, jedynie na króciutka rozmowę.
Ale trzpiot dziewczyna nie chciała go puścić tak prędko.
— To nic nie pomoże, musisz pan z nami obierać. Lubisz pan zajadać groch szparagowy, to trzeba i popracować za to. Połóż pan tę nudną książkę, a trzymaj pan to. — Wcisnęła mu w rękę koszyk, stojący w bruździe i pouczała, jakie strączki trzeba wyrywać, a jakie nie.
Kazimierz z pobłażliwym uśmiechem był jej posłusznym, bo go bawiła ta rozkazująca minka, ten poważny ton nauczycielki przy dziecinnej prawie twarzyczce i płochem usposobieniu. Było jej z tem tak ładnie, że więcej patrzał na nią, niż na to, co robił i często, zamiast strączków, kładł do koszyka na oślep rwane liście, za co dostawał od niej napomnienia. Pierwszy raz może w życiu znajdował się w podobnej sytuacyj, przy podobnem zajęciu, w towarzystwie naiwnej dzieweczki, która z powagą traktowała kwestyę rwania strączków i czuła w tem swoją wyższość nad nim. Sprawiało mu to pewne
Strona:Michał Bałucki - Nowelle.djvu/44
Ta strona została przepisana.